poniedziałek, 23 kwietnia 2018

"Dobrze wpaść na żubra..."

W jeden z cieplejszych i bardziej słonecznych weekendów jedziemy ze Skrzatem oglądać żubry. Żywe...
Wcześniej Skrzat był na cotygodniowych (które z różnych powodów czasem zdarzają się dopiero co trzy tygodnie) zajęciach u logopedy. Oczywiście, zajęcia były nuuuudneeee, więc Pani Logopeda starała się je jak najbardziej urozmaicić. Skrzat opowiadał co widzi na rysunkach. Przesadzając w jedną lub w drugą stronę.
- Co to jest?
- Brązowy zubr...
- Zubr czy żubr?
- Żubr. Brążowy żubr...
Jak się przełącza w tryb "ż", "sz", "cz" i "dż" trudno przestawić go z powrotem.
- A widziałeś gdzieś żubra?
- Widziałem.
- A gdzie?
- W telewizorze. W reklamie...
I tak dobrze, że nie u Taty na stole.
Stwierdziliśmy więc, że łączymy przyjemne z pożytecznym i jedziemy do niezbyt odległej hodowli żubrów. Niecałe półtorej godziny jazdy, na miejscu umówiliśmy się z kuzynką Skrzata (podobny wiek i zachowanie - oboje permanentnie jak po pięciu Red Bullach) i jej rodzinką. Szykujemy kanapki i napoje. Jeszcze przed wyjściem wyprowadzam psy i wracając informuję resztę rodzinki, że poranek dość chłodny.
- Załóż coś cieplejszego na wierzch - zaczepiam Mamę.
- Drugi sweter? Przecież się zapocę!
No, może faktycznie przesadzam.
 
Wreszcie wszyscy siedzimy w aucie i pędzimy na spotkanie z żubrami. Na miejscu jesteśmy zgodnie z planem. Przed nami piękny, rozległy park, a gdzieś daleko, na jego drugim końcu, czeka na nas stadko żubrów. Bo co mogą mieć innego do roboty w sobotę? 
Faktycznie, kurczę, zimno... Patrzę, Mama zawinięta w ciepły sweter, Skrzat w bluzie z kapturem. Tylko Tata, który wcześniej pilnował, żeby wszyscy się ciepło ubrali łazi w cienkiej koszulinie. Mijamy grupki innych ludzi. Kurtki, polary, niektórzy czapki i szaliki - patrzą na Tatę jak na ufoludka. Na szczęście słońce coraz wyżej.
Dołącza do nas, z ponad godzinnym opóźnieniem, reszta rodzinki.
Idziemy oglądać żubry, ale te jakoś nie chcą przedstawić żadnego ciekawego programu. Coś tam zjedzą, pomachają ogonami, walną kupę, pogapią się na nas jak na ciekawostkę przyrodniczą. Zresztą, nasze młode podobnie... Coś tam zjedzą, pomachają łapkami, pojęczą, że muszą siku... Wydaje się, że Skrzat jednak liczył na coś rozmiaru dinozaura, podobało mu się, ale efektu "wow" raczej nie było.
Więcej czasu zajęło dzieciakom łażenie za parkowymi pawiami z nadzieją, że któryś zgubi pióro. Skrzata wyraźnie korciło, żeby, niby przypadkiem, przydepnąć ogon pawia, ale posłusznie trzymał się od nich na dystans.
Potem zwiedzanie zamku, ulokowanego w centrum ogrodu.
- A co pan robi? - Skrzat zaczepia pracownika ochrony, pilnującego wejścia na zamek.
- Pracuję tutaj w ochronie.
- Pan tu jest chroniony?
W sumie, patrząc na wiek i stan zdrowotny niektórych pracowników ochrony, pytanie to nie jest bezzasadne. Niestety, odpowiedzi Skrzat nie dostaje.
 
Po zwiedzaniu zamku odpoczynek przy kawie i lodach.
Dla skrzata trochę (a tam, trochę - koszmarnie!) smutny moment. W piąteczek, potłukł się z kolegą w przedszkolu (Skrzat próbuje pokazać w nowym przedszkolu, że jest "nowy szef na dzielnicy" - o tym w następnych odcinkach) i w związku z tym na weekend ma blokadę na lody i słodycze. Próbuje chociaż buchnąć cukier w saszetce, który dostaliśmy do kawy. Bezskutecznie.
- Chcesz mandarynkę? - Mama wyciąga z torebki owoc.
- Bzfffggggaaakkk... -sapie pod nosem Skrzat.
- Tak, czy nie?
- Tak - Skrzat groźnie marszczy czoło. - Głucha jesteś?
- ...
- Mama chcę...
- ...
- Mama!
- ...
- Mama!
- No, przecież głucha jestem.
- Mama, przepraszam... Nie jesteś głucha...
Po chwili siedzi, żuje, ale bez entuzjazmu...
- Bo wiesz, Skrzat - Kuzynka zaczyna pouczać z zapałem pałaszując loda - Żeby jeść lody, to trzeba się grzecznie...
- Dobra, dobra - Ciotka (czyli Mama Kuzynki) przerywa wykład. - Proszę, pilnuj siebie, a nie pouczaj Skrzata.
Mijają cztery minuty.
Kuzynka wyje ze złości, bo Ciotka nie chce jej kupić jakieś kolorowej pierdółki z automatu.
Skrzat z politowaniem kręci głową.
- Niezły koncert... - kwituje z poczuciem wyższości. Teraz to on czuje się jak elegancki angielski lord na popołudniowej herbatce. Albo mandarynce.
- Bo ty chyba durna jesteś! - wypala nagle Kuzynka do Ciotki w czasie kłótni. Potem oczywiście przeprasza.
 
Coś te dzieci mają pecha do matek. Jedna głucha, druga durna. Same wybrakowane jakieś...
Na szczęście dzieci są idealne...

czwartek, 12 kwietnia 2018

Wiosna, wiosna...

Po Świętach Skrzat poszedł do nowej szkoły.
Nowa pani, nowi koledzy, nowe zasady...
 
Każdy z maluchów ma zawieszoną tabliczkę z trzema kolorami, jak na światłach. Zielone, pomarańczowe i czerwone. Każdy dzień rozpoczynają od zielonego światła. Nie ważne, co się działo wcześniej. Za drobne wybryki przeskakują na pomarańczowe - ostrzeżenie. Jak maluch zbroi coś poważnego - dostaje na koniec dnia czerwone światło. Jeśli dzień skończy na zielonym - dostaje od Pani naklejkę do specjalnego zeszytu, za szesnaście naklejek jest wyjątkowa nagroda od Pani. Jeśli skończy na czerwonym - pakuje się zbója do bagażnika, wywozi do lasu i rzuca na pożarcie borsukom.
Żart... chyba...
 
Za czerwone jest rozmowa z Panią o tym, jak powinno się zachowywać, ustalanie jaki będzie kolejny dzień, przypominanie zasad grzecznego zachowania itd. Na razie (po sześciu dniach) Skrzat trzy razy skończył na zielono, dwa na pomarańczowo, raz na czerwono. Zobaczymy, jak będzie dalej. Na razie nowa Wychowawczyni faktycznie bardziej skłania się do nagradzania, niż do karania. Ma pełną informację o Skrzacie (dostarczyliśmy jego dokumentację techniczną, czyli opinie, orzeczenia i wyniki badań) i liczymy, że wspólnie damy radę z problemami w szkole.
Z ciekawostek, dwa miesiące temu - gdy Skrzat przerywał naukę z powodu przygotowań do operacji, ledwo czytał trzyliterowe wyrazy, a w dwusylabowych nagminnie przestawiał sylaby. Teraz, po nauce w domu, daje radę nawet z niektórymi trzysylabowymi wyrazami, chociaż sam w siebie nie wierzy i woli pięć minut sapać, jęczeć i marudzić, niż przeczytać dłuższy wyraz. Pytaliśmy, jak mu idzie czytanie na tle innych dzieci - "Na podobnym poziomie jak reszta grupy". Dziwne, bo w starej szkole podobno był jednym z najgorszych i oczywiście nie rokującym nadziei.
 
A poza tym robi się coraz cieplej i wiosenniej. Rozpoczęliśmy więc sezon lodowy.
 
Za zielone światło, któregoś dnia, Skrzat poszedł na lody.
- Śmietanowo-czekoladowy... Albo nie... Czekoladowy... Albo śmietankowy... Nie, dwukolorowy...
Zanim doszedł do budki z lodami, pięć razy zmienił zdanie.
- Proszę śmietankowo-czekoladowy! - zdecydował wreszcie i wyciągnął łapki do okienka po upragnionego, niestety małego, loda.
- Super, tata! - zdążył tylko wysapać i nawet nie dotknął loda językiem. Zrobił trzy kroki, zahaczył nogą o studzienkę kanalizacyjną i wyrżnął jak długi, unosząc rozpaczliwym gestem loda do góry. Taka pozioma Statua Wolności...
Niestety, lód wystrzelił z wafla i elegancko plasnął na chodnik.
Skrzat wstał i w szoku zaczął gryźć pusty wafelek. Nawet nie zdążył się popłakać.
- Trudno - odwróciłem jego wzrok od miejsca tragedii. - Weźmiemy jeszcze jednego, przecież to nie była twoja wina.
Pani obsługującej maszynę, też się chyba zrobiło go żal, bo zanim podeszliśmy przygotowała nową porcję i podała Skrzatowi. Gratis, na pocieszenie.
 
Potem jedziemy w aucie i opowiadamy Mamie całą historię.
 
- To jest skandal! - zaczynam burczeć i groźnie marszczyć brwi. - Ja to zgłoszę do Urzędu Miasta! Kiedy wreszcie burmistrz zrobi z tym porządek! Skandal!
- Ale.. to jest parking Kauflanda, a nie miasta - Mama cierpliwie tłumaczy mi co i jak.
- Aha.. A więc to przez niemiecki Kaufland nasz syn się wywrócił? Skandal! Żeby Niemcy znęcali się nad naszym, polskim dzieckiem!
Po chwili odzywa się Skrzat.
- To... wujek Tomek mnie pobił?
- Co?! - obydwoje odwracamy się do tyłu.
- No... Bo mówiłeś, że Niemcy mnie przewrócili, a przecież wujek pracuje w Niemcach...
Prawdziwy Sherlock Holmes... Jak on te puzzle poskładał, to ja nie wiem, ale zapewne mógłby pracować w jakiejś komisji śledczej.
 
Kilka dni później znów byliśmy na lodach.
Tym razem Skrzat wykazał się niesamowitym refleksem. Zaraz po tym jak językiem wypchnął gałkę z wafelka, złapał ją w locie i wcisnął z powrotem na miejsce. I teraz zastanawiam się czy Skrzat ma dalej chodzić do zerówki, czy jednak od razu oddać go do cyrku. Kariera murowana...
Jedno jest pewne. Ustawianie zbieżności wzroku nie poszło na marne.
 
Wreszcie jedziemy do domu. Blisko wieczora, wolno przez las.
 
- Patrz - pokazuję dłonią Mamie cudny brzozowy zagajnik. - Tutaj tyle ich rośnie, a my szukamy, gdzie je kupić.
Akurat jesteśmy na etapie kupowania brzózek do ogrodu. Szukamy i ładnej, i dużej, i taniej. Czyli wiadomo, bez szans na znalezienie.
- A to można tak wykopać w lesie?
- No pewnie, że nie można... Ale ładne są...
Skrzat oczywiście włącza się do rozmowy.
- Tata, będziemy wyrywać brzozę z lasu?
- Nie, no co ty, żartowałem.
- E, szkoda, ja bym mógł.
- Skrzat, ale tak nie wolno robić. Poza tym, zupełnie nie miałbym siły na wykopywanie i wyciąganie drzewa z lasu.
- A ja mam swoją dużą łopatę - Skrzat w ubiegłym roku dostał profesjonalną saperkę. - Mógłbym za jednym zamachem wyciągnąć całą brzózkę.
- ...
- ...
- Skrzat, naprawdę lepiej nie używać w jednym zdaniu wyrazów: brzoza i zamach, serio.
- ?
 
Nie będę mu tłumaczył czemu, ale lepiej chuchać na zimne...
 
 

środa, 28 marca 2018

I'm dreaming of a white Easter...

... czyli atmosfera zbliżających się, białych, Świąt coraz gęstsza.
 
Zgodnie z zapowiedziami, mamy szansę na białą Niedzielę Wielkanocną, a następnie na "Sypany", a nie "Lany" Poniedziałek.
 
Skrzat był dzisiaj ze mną w pracy. Po południu miał mieć zajęcia z terapii biofeedback i doszliśmy do wniosku, że bez sensu latać samochodem tam i z powrotem. Tak więc rano pojechał ze mną do biura. Miał szczęście, bo akurat trafił na "spotkanie jajeczkowe" - życzenia, ciasta, kawa i napoje. Kawy nie dostał, ale słodycze wystarczyły, żeby się rozbrykał. Do tego kolega z pracy zapodał mu jakiś "hit" świąteczny (teledysk z tańczącymi zajączkami i kurczaczkami) i teraz Skrzat co chwilę porykuje: "To kabanos jest Mariana...". Szybko go to raczej nie puści...
 
Potem pojechaliśmy na biofeedback.
 
- Tata, jaki my mamy samochód?
- Opel.
- Aha, Lopel. Będę pamiętał.
 
No i faktycznie, skubany, pamięta i nie można go przestawić na Opla, bo ciągle jest Lopel i Lopel. Na biofeedback dotarliśmy trochę przed czasem. W korytarzu czekała mama jakiegoś innego dziecka, które akurat siedziało w gabinecie. Wyszedłem na korytarz zadzwonić do Mamy z informacją, że już jesteśmy na miejscu. Rozmawialiśmy może z dwie minuty. Po powrocie Skrzat już znał imiona wszystkich z rodziny tej pani, ile mają lat, skąd są, jaki mają samochód. Zaczął nawet wypytywać o wzrost, ale się nie dowiedział (potrzebne mu to było do ustalenia, czy pani da radę machać nogami siedząc na krześle). Chyba go poślę do wywiadu, może zrobi karierę.
Potem 25 minut sesji, która nawet mu się spodobała - chwalił się potem ile zebrał punktów i za jaką konkurencję. Dobrze, bo na poprzednim spotkaniu było mówione, że jak będzie mu ciężko szło, to skróci się czas do 15 minut.
 
Odnośnie Świąt miał kilka dni temu rozmowę z Mamą na temat co to za Święta, jakie są zwyczaje i o co w tym wszystkim chodzi. Jego podsumowanie: "Wielkanoc, to takie Boże Narodzenie, tylko się jajeczkiem dzielimy". Patrząc na pogodę za oknem, dużo się nie pomylił.
 
Przy okazji Świąt pojawił się inny temat.
 
- Mama, a kto wymyślił Boga? - pyta nagle jadąc w swoim foteliku.
Szybka decyzja: dzwonimy do Babci, niech się wykaże znajomością tematu.
- Babcia, kto wymyślił Boga? - rzuca do słuchawki.
Babcia, niestety, postanowiła nie dawać mu łatwych rozwiązań.
- Wiesz, Skrzaciku, to  jest tak, że umysł ludzki tego nie ogarnia... To jest coś dla nas niemożliwe do poznania...
Widać, że odpowiedź dobra, bo Skrzat faktycznie tego nie ogarnia. Znaczy się, odpowiedzi, a nie Boga. Odpowiedź, jak u Gajosa w skeczu o teatrze: "Kultura to jest coś takie... że to się w pale nie mieści..."
Myśli chwilę.
- To ja jeszcze księdza zapytam - stwierdza w końcu Skrzat.
Aż się nie mogę doczekać...
 
Poza tym wreszcie mamy złożony komplet papierów do nowej szkoły Skrzata. Udało się porozmawiać z przyszłą wychowawczynią. Zobaczymy, na razie wygląda to zachęcająco, bo sama z siebie opowiedziała jak pracuje z dziećmi, jakie mają sposoby na zachęcanie do pracy oraz jak pracują nad zachowaniem. Dziwnie, ale jakoś nie wymieniała przy tym żadnych wyrafinowanych kar. Może będzie dobrze...

 

czwartek, 22 marca 2018

Dokąd sięga siusiak...

...czyli nadal pozostajemy w tematyce okołomedycznej.
 
Ostatnie tygodnie, to generalnie jak w polskim filmie: Nuda... Nic się nie dzieje...
 
Skrzat powoli przestaje wyglądać jak Adamek po spotkaniu z Kliczką. Oko po operacji coraz mniej zapuchnięte, coraz rzadsze skoki temperatury. Kropelki, maści, odpoczynek w domu z Mamą. Trochę marudzi, bo nie może skakać po kanapie i na spacerach ścigać się z psami. Jakoś to znosi, chociaż widać, że łatwiej się denerwuje. W niedzielę poszedł do swojego pokoju "bawić się LEGO". Na szczęście zauważyłem, że budowę próbuje zacząć od stawania na głowie na środku pokoju. I znowu niezadowolony, bo nie mógł się powygłupiać.
 
Tydzień po operacji Skrzat był w szpitalu na kontroli. Tam standardowo...
- Dzień dobry, kto z państwa jest ostatni?
Cisza...
- Ktoś w ogóle czeka na kontrolę do okulisty?
Cisza...
Czekają pół godziny na wizytę, wreszcie zjawia się pani doktor i zaczyna przyjmować. Woła przez półotwarte drzwi.
- Kto z państwa jest pierwszy?
- Ja... - Mama popycha Skrzata w stronę gabinetu.
- Ale ja byłam pierwsza... - nagle, tradycyjnie, pojawia się tajemniczy pacjent znikąd. - Już godzinę wcześniej byłam... I jeszcze jakaś pani za mną też była...
No tak, Mama pytała kto jest ostatni. A ta pani była pierwsza, a nie ostatnia, to się nie odzywała. Logiczne... Chyba.
Z okiem wszystko dobrze. Ma ćwiczyć, żeby nie zrobiły się skrzepy, dalej kropelki, dalsze zwolnienie ze szkoły. Dalej nie może latać na podwórku.
 
W międzyczasie skrzat wyraźnie interesuje się zagadnieniami medycznymi.
 
Zresztą, już kiedyś informował Mamę.
- Wiesz, mi też rosną włosy na nogach - "też", to znaczy tak jak Tacie, bo przecież Skrzat już się czuje prawie dorosły. - Tylko bardzo wolno i tego za bardzo nie widać, ale one rosną.
 
Chociaż czasem, zanim zacznie się odpowiadać, lepiej sprecyzować o co dokładnie pyta Skrzat.
 
Kilka dni temu, leży na kanapie, chyba akurat Mama czyta mu "Kubusia Puchatka" lub inną klasykę.
 
- Tata - wypala nagle Mały w pół zdania. - A czy siusiak może sięgać do migdałków?
 
Trafiony, zatopiony.
 
Na drugi dzień postanowiłem poradzić się, odnośnie najlepszej odpowiedzi na to poważne pytanie, kolegów z pracy. Na szczęście temat siusiakowo-migdałkowy zakończyliśmy ze Skrzatem wcześniej i nie musiałem korzystać z ich teorii.
 
Mama prawie nie zapluła ze śmiechu "Kubusia Puchatka", ale minę ma poważną. Coś w stylu: "No, twój syn ma do ciebie bardzo poważne pytanie. Postaraj się go nie zawieść". Fajnie, tylko myślałem, że do takich pytań mam jeszcze kilka lat. No to weź coś wymyśl w minutę.
 
Na szczęście sam Skrzat przyszedł mi z pomocą.
 
- Tata, no bo przecież siusiak nie jest chyba tylko tak przyczepiony na zewnątrz? I on tam gdzieś w środku musi trochę być, tak? To on aż do migdałków może sięgać?
 
Ma to sens. Jak Skrzat wywali szklankę soku, to potem musi lecieć do ubikacji. Czyli pewnie jakoś to jest połączone. Tak to sobie chyba sprytnie wymyślił. Trochę mu wyjaśniłem, ale Mama była wyraźnie zawiedziona naszą rozmową. Przecież zapowiadała się o wiele ciekawiej...
Trudno, na pewno Skrzat będzie miał jeszcze tysiące pytań.

wtorek, 13 marca 2018

Mamusiu, jak tu pięknie! - cz. III

Piątek, piąteczek, piątunio...
Skrzat zabrany na blok operacyjny z informacją, żeby być koło 11:30, ale jak będzie mu się chciało spać po operacji, to mogą go nam odstawić godzinę później.
Dochodzi 13:30, więc wypadałoby się zacząć lekko denerwować. Wreszcie mamy informację, że Skrzat się obudził i możemy po niego jechać. Mam okazję pojeździć łóżkiem szpitalnym po korytarzach i windami, więc korzystam z dodatkowej atrakcji. Dojeżdżamy na miejsce. Mama z pielęgniarką jadą po Małego, ja czekam pod drzwiami. Trudno, widocznie nie wyglądałem dość higienicznie, żeby mnie wpuścić.
Jadą ze Skrzatem.
- Cześć, Skrzat, jak tam?
- Kiedy ta operacja? - Skrzat chyba jeszcze nie doszedł do siebie i chyba nawet nie czuje, że ma chwilowo zalepione oko. Widać, że jest wypompowany. A to się budzi, a to znowu przysypia. Wracamy do naszej sali. Skrzat ląduje na swoim łóżku i przez kolejne trzy godziny nic się nie dzieje. Śpi i śpi.
Mama wychodzi po zakupy i akurat wtedy Mały się budzi.
- Siku... - charczy przez wysuszone gardło i próbuje zejść z łóżka.
- Czekaj, zaniosę cię -  proponuję, ale Skrzat zdecydowanie odpycha ręce i zakłada kapcie.
Robi kilka kroków z asekuracją, ale coraz bardziej się zatacza. Niosę go do łazienki. Stoi, stoi i nie może zacząć sikać.
- Będę rzygał... - zmiana planu, pochyla się nad muszlą. - Albo nie, będę sikać - Normalnie, jak facet po imprezie.
Wracamy do pokoju, po chwili przychodzi Mama.
- Pić... -sapie Skrzat i dostaje trochę wody w szklance.
- Tylko powoli, bo... - Mama nawet nie zdążyła dokończyć.
Jak szybko wychylił zawartość szklanki, tak szybko oddał. Z nawiązką. No, nic, musi się jeszcze przespać.
Sobota już jest normalna.
Koło południa Skrzatowi zostaje ściągnięty opatrunek, a my dostajemy przykaz, żeby pilnować by nie grzebał przy oku. Po informacjach z Internetu na temat problemów z dziećmi po operacji zeza (marudzą, beczą, szarpią się, jęczą, narzekają i są ogólnie na nie) jestem przygotowany na konieczność przywiązania Skrzata do kija od szczotki. Okazuje się, że radzi sobie wyjątkowo dobrze. Chwilami stęka, że mu oko łzawi, ale daje się ograniczyć do wycierania policzka. Naprawdę, radzi sobie bardzo dobrze.
Po południu Skrzat ma porę audiencji. Kolejka jak do królowej angielskiej. Babcia, ciotka z kuzynkami, a nawet "Ciocia", u której w rodzinnym domu dziecka mieszkał wcześniej Skrzat. No i fura prezentów, po prostu Mikołaj w marcu.
Niedziela spokojna. Puzzle, bajki, zaczepianie koleżanek na oddziale, gra w Memory.
W poniedziałek wyjście. Dostajemy stertę papierów: instrukcję obsługi Skrzata po operacji, poradnik domowej pielęgniarki, recepty, zwolnienia (opieka dla Mamy), wypisy i wyrysy. Ostanie badania.
- Czy widzisz podwójnie? - lekarka uważnie ogląda oko Skrzata.
- No, tak...
- Tak?
- Tak. Widzę i panią, i drugą panią - Skrzat wskazuje na stojącą obok pielęgniarkę.
- No, tak to się nie dogadamy - oddycha z ulgą lekarka i pokazuje mu długopis. - Ile widzisz długopisów?
- Jeden...
Dobrze, że nie zobaczył tego w klapie jej fartucha, bo by się męczyli jeszcze dłużej. Jeszcze Skrzat zostawia na Oddziale ciasto na pożegnanie (tu się pochwalę, pieczone przez Tatę). W tym momencie Skrzat to chodząca definicja ambiwalencji. Z jednej strony, ucieszony informuje każdą z pań pracujących na Oddziale o tym, że ma dla nich pyszny prezent, z drugiej - trudno mu wychodząc zostawić za sobą niezjedzone i pachnące ciasto. Na pocieszenie obiecujemy, że zorganizujemy coś do domu.
Teraz do auta i do domu.
Koniec (ale tylko tej historii, a nie całego bloga).

niedziela, 11 marca 2018

Mamusiu, jak tu pięknie! - cz. II

Skrzat, razem, z Mamą zostają przyjęci na oddział dwa dni przed zabiegiem. Bo muszą jeszcze zrobić badania, upewnić się, że Skrzat jest w stanie pozwalającym na operację. Wcześniej naczytaliśmy się mądrych blogów z historiami ze szpitala, więc do końca nie wiedzieliśmy gdzie ostatecznie wyląduje Mama: czy będzie spała na krześle, czy na łóżku polowym, czy w śpiworze na podłodze, czy jak nietoperz przyczepiona pod sufitem. Wyszło normalnie, mieli cały pokój dla siebie i Mama dostała pościel z przydziału. Poduszkę musiała mieć prywatną.

Skrzat okazał się idealnym pacjentem. Zachwycony szpitalnym jedzeniem, pochłaniał wszystko co dostał. Normalnie, mógłby grać w spocie reklamowym polskiej służby zdrowia. Wylądował na oddziale dziecięcym, więc miał cały regał z puzzlami i książeczkami, a nawet rozstawiony w kącie domek, w którym mógł się bawić. Zawiedziony był jedynie brakiem innych skrzatów, z którymi mógłby przerobić oddział na pobojowisko, więc bawił się wyjątkowo spokojnie. Oczywiście, miał odpały i krótkie awantury z Mamą, bo przez brak możliwości wybiegania się trochę nim nosiło. Dopadł wreszcie dziewczynę z sąsiedniego pokoju i przy każdej okazji męczył ją o wspólną zabawę. Udało mu się ją namówić na układanie puzzli, na wspólną zabawę w domku nie. Może dlatego, że osiemnastolatce trudno byłoby wejść do chatki przeznaczonej dla hobbitów.

Przez zabiegiem był jeszcze czas na zwiedzanie szpitala.

Znaleźli z Mamą szpitalną kaplicę. Klękli, modlą się dłuższą chwilę.

- O co prosiłeś Pana Jezusa? - pyta szeptem Mama.

Skrzat myśli długo.

- To jest trudne, Jezu... - wzdycha.

No, nic. Mam nadzieję, że prosił o udaną operację, a nie tylko o budyń czekoladowy zamiast pasztetu na kolację. Wracają na oddział.

- Mama, patrz! - Skrzat sapie z przejęciem. - Lekarz murzyn!

- No, pewnie tu pracuje...

- To murzyni jeszcze żyją? - Skrzat chyba za często ostatnio rozmawia ze mną o dinozaurach, potem to się przenosi na inne zagadnienia.

Kolejne dni przed zabiegiem to czytanie bajek, rozwiązywanie zadań z książeczek dla sześciolatków, nadrabianie zadań z zerówki.

Wreszcie zbliża się operacja. Skrzat zostaje ponownie zmierzony, na czole, nad jednym okiem ląduje duży czarny krzyżyk. Przynajmniej mniejsza obawa, że pomylą oczy. Taką mam nadzieję. Najbardziej traumatyczne przeżycie - w dniu operacji Skrzat nie może od rana pić ani jeść. Wreszcie, po kilku godzinach dostaje coś do picia. "Głupiego Jasia".

- A jak będzie po tym brykać, to go nie zemdli? - pyta Mama.

- Nie będzie brykać... - z całą stanowczością stwierdza pielęgniarka. Widać, że nie takich twardzieli to powaliło.

- Po tym będzie rozluźniony i odstresowany - informuje pielęgniarka. Faktycznie, po chwili Skrzat z zaciekawieniem rozgląda się po pokoju i widać, że coś mu nie pasuje. Przyjeżdża łóżko, Skrzat jedzie z Mamą na blok operacyjny. 

- Dla rodziców też dałoby się załatwić coś takiego? - pyta z nadzieją Mama. Niestety nie. Dzwonię jeszcze, bo dojadę do szpitala przed końcem operacji, żeby Mama spróbowała jeszcze załatwić trochę tego magicznego płynu do domu, na okazje jak Skrzat za bardzo szaleje. Tak chociaż jeden 5 litrowy baniak. Nie da się. Trudno, pozostają klasyczne metody wychowawcze.

- Jak się czujesz? - Mama z troską pochyla się nad wiezionym pacjentem.

Mały wali uśmiech jak Joker z "Batmana".

- Doskonale...

Proszę, totalny odlot na NFZ.

Na miejscu przekładają go na kolejne łóżko, tym razem z wyższymi barierkami. Potem, po operacji, mały zapyta dlaczego był tak krótko w więzieniu. Wreszcie znika za drzwiami, wieziony przez dwóch zamaskowanych ninja (znaczy się, lekarzy) na blok. A my czekamy na efekty...

sobota, 10 marca 2018

Mamusiu, jak tu pięknie! - cz. I

... jak mówił Bohdan Smoleń będąc w szpitalu, w programie "Na chorobowym". Skrzat również na ten moment śpi w szpitalnym łóżku, po korekcie zeza rozbieżnego. Liczymy, że da to oczekiwane efekty, które mogą co prawda utrudnić mu robienie kariery ochroniarza w supermarkecie, ale za to pomogą w szkole. Chwilowo jest trochę wkurzony, bo oko swędzi, a ruszać go nie powinien. Więc Mama ciągle pilnuje Skrzata, a łapki zajęto mu pluszakiem.

Generalnie zabieg miał być dopiero w maju, ale coś tam się przestawiło i wcisnęli go na marzec. Fajnie, bo będziemy mieli szansę na normalne wakacje nad morzem. Gdyby było w terminie, całe wakacje byłby uziemiony, wkurzony i burczący.

Już tydzień przed zabiegiem siedział w domu, żeby nie załapać jakiejś grypy, kataru, sraczki czy innego wesołego paskudztwa. Gdy Wychowawczyni dowiedziała się, że Skrzatowi wypadną jakieś trzy czy cztery tygodnie bez przedszkola, był to chyba dla niej najlepszy prezent z okazji Dnia Kobiet w tym roku. Naprawdę, przyjemnie jest zobaczyć szczęśliwego człowieka.

W szpitalu wylądowali z Mamą trzy dni temu. Spakowana wielka torba, papiery, wyniki badań i zapas jedzenia, bo słyszeliśmy legendy o wyżywieniu w szpitalach. Na punkcie przyjęć jak na lotnisku. Długa kolejka ludzi z walizkami i torbami turystycznymi, prawie godzinka czekania. Każdy przyjęty dostaje opaskę "all inclusive".

- A skierowanie gdzie jest? - pyta pani w okienku.

Grzebiemy w papierach. Wyniki, wydruki, pomiary, opisy. Skierowania nie ma. Nagle olśnienie.

- Może je państwo zostawili w sekretariacie po rejestracji na zabieg rok temu? Do końca korytarza, potem w prawo, prosto, potem w lewo do wind, windą na pierwsze piętro, potem zaraz w lewo i tam się dowiecie.

Gonimy po szpitalu, oczywiście w połowie trasy już jesteśmy pogubieni. Powinniśmy jakieś okruszki chleba za sobą rozsypywać, czy coś. Wreszcie trafiamy. Po paru minutach skierowanie się znajduje. Wszyscy zdziwieni, że nie pamiętaliśmy. My najbardziej. Próbujemy odtworzyć trasę powrotną. Na miejscu, zgodnie z wcześniejszą sugestią, podchodzimy od razu do okienka. W kolejce średnie ciśnienie idzie o jakieś 30 mmHg w górę. Dobrze, że nikt przez nas nie padł.

Mały dostaje bransoletkę "all inclusive", wysyłają nas do magazynu z rzeczami. Prosta droga. W lewo, do końca, potem schodami w dół do piwnic, potem w prawo, gdzieś tam, gdzieś tam...

Wreszcie trafiamy.

Kolejna kolejka. Ludzie wchodzą w kurtkach, wychodzą w piżamach. Czekamy, wreszcie Skrzat ładuje się do środka. Za chwilę wychodzą. Jednak przy okulistyce dziecięcej nie musi tu nic zostawiać, na wszystko jest miejsce na oddziale.

Kolejna podróż przez cały szpital w poszukiwaniu oddziału okulistycznego. Frodo i jego drużyna to przy nas cienkie leszcze. Wreszcie docieramy do Mor... na oddział okulistyki dziecięcej.

Ostatnie papiery, ankiety, podpisy. Wreszcie Skrzat dostaje łóżko. I pokój, jak się okazuje na własność. Znaczy się, współwłasność, z Mamą.

Mały rozgląda się po wszystkim.

- Ale tu macie ładne pościele - przymila się pielęgniarce. - Jak w prawdziwym szpitalu.

Mistrz komplementów.

Jeszcze tylko pierwsze badania. Lekarka puszcza mu jakieś ruszające się obrazki na bardzo mądrym urządzeniu, które robi "biiip".

- Co teraz się rusza? - pyta Skrzata.

- Najbardziej to pani się rusza - może bez sensu, ale zgodnie z prawdą odpowiada Skrzat.

Chyba zaczynam łapać, czemu tak wkurza swoją Wychowawczynię.