Piątek, piąteczek, piątunio...
Skrzat zabrany na blok operacyjny z informacją, żeby być koło 11:30, ale jak będzie mu się chciało spać po operacji, to mogą go nam odstawić godzinę później.
Dochodzi 13:30, więc wypadałoby się zacząć lekko denerwować. Wreszcie mamy informację, że Skrzat się obudził i możemy po niego jechać. Mam okazję pojeździć łóżkiem szpitalnym po korytarzach i windami, więc korzystam z dodatkowej atrakcji. Dojeżdżamy na miejsce. Mama z pielęgniarką jadą po Małego, ja czekam pod drzwiami. Trudno, widocznie nie wyglądałem dość higienicznie, żeby mnie wpuścić.
Jadą ze Skrzatem.
- Cześć, Skrzat, jak tam?
- Kiedy ta operacja? - Skrzat chyba jeszcze nie doszedł do siebie i chyba nawet nie czuje, że ma chwilowo zalepione oko. Widać, że jest wypompowany. A to się budzi, a to znowu przysypia. Wracamy do naszej sali. Skrzat ląduje na swoim łóżku i przez kolejne trzy godziny nic się nie dzieje. Śpi i śpi.
Mama wychodzi po zakupy i akurat wtedy Mały się budzi.
- Siku... - charczy przez wysuszone gardło i próbuje zejść z łóżka.
- Czekaj, zaniosę cię - proponuję, ale Skrzat zdecydowanie odpycha ręce i zakłada kapcie.
Robi kilka kroków z asekuracją, ale coraz bardziej się zatacza. Niosę go do łazienki. Stoi, stoi i nie może zacząć sikać.
- Będę rzygał... - zmiana planu, pochyla się nad muszlą. - Albo nie, będę sikać - Normalnie, jak facet po imprezie.
Wracamy do pokoju, po chwili przychodzi Mama.
- Pić... -sapie Skrzat i dostaje trochę wody w szklance.
- Tylko powoli, bo... - Mama nawet nie zdążyła dokończyć.
Jak szybko wychylił zawartość szklanki, tak szybko oddał. Z nawiązką. No, nic, musi się jeszcze przespać.
Sobota już jest normalna.
Koło południa Skrzatowi zostaje ściągnięty opatrunek, a my dostajemy przykaz, żeby pilnować by nie grzebał przy oku. Po informacjach z Internetu na temat problemów z dziećmi po operacji zeza (marudzą, beczą, szarpią się, jęczą, narzekają i są ogólnie na nie) jestem przygotowany na konieczność przywiązania Skrzata do kija od szczotki. Okazuje się, że radzi sobie wyjątkowo dobrze. Chwilami stęka, że mu oko łzawi, ale daje się ograniczyć do wycierania policzka. Naprawdę, radzi sobie bardzo dobrze.
Po południu Skrzat ma porę audiencji. Kolejka jak do królowej angielskiej. Babcia, ciotka z kuzynkami, a nawet "Ciocia", u której w rodzinnym domu dziecka mieszkał wcześniej Skrzat. No i fura prezentów, po prostu Mikołaj w marcu.
Niedziela spokojna. Puzzle, bajki, zaczepianie koleżanek na oddziale, gra w Memory.
W poniedziałek wyjście. Dostajemy stertę papierów: instrukcję obsługi Skrzata po operacji, poradnik domowej pielęgniarki, recepty, zwolnienia (opieka dla Mamy), wypisy i wyrysy. Ostanie badania.
- Czy widzisz podwójnie? - lekarka uważnie ogląda oko Skrzata.
- No, tak...
- Tak?
- Tak. Widzę i panią, i drugą panią - Skrzat wskazuje na stojącą obok pielęgniarkę.
- No, tak to się nie dogadamy - oddycha z ulgą lekarka i pokazuje mu długopis. - Ile widzisz długopisów?
- Jeden...
Dobrze, że nie zobaczył tego w klapie jej fartucha, bo by się męczyli jeszcze dłużej. Jeszcze Skrzat zostawia na Oddziale ciasto na pożegnanie (tu się pochwalę, pieczone przez Tatę). W tym momencie Skrzat to chodząca definicja ambiwalencji. Z jednej strony, ucieszony informuje każdą z pań pracujących na Oddziale o tym, że ma dla nich pyszny prezent, z drugiej - trudno mu wychodząc zostawić za sobą niezjedzone i pachnące ciasto. Na pocieszenie obiecujemy, że zorganizujemy coś do domu.
Teraz do auta i do domu.
Koniec (ale tylko tej historii, a nie całego bloga).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz