środa, 28 marca 2018

I'm dreaming of a white Easter...

... czyli atmosfera zbliżających się, białych, Świąt coraz gęstsza.
 
Zgodnie z zapowiedziami, mamy szansę na białą Niedzielę Wielkanocną, a następnie na "Sypany", a nie "Lany" Poniedziałek.
 
Skrzat był dzisiaj ze mną w pracy. Po południu miał mieć zajęcia z terapii biofeedback i doszliśmy do wniosku, że bez sensu latać samochodem tam i z powrotem. Tak więc rano pojechał ze mną do biura. Miał szczęście, bo akurat trafił na "spotkanie jajeczkowe" - życzenia, ciasta, kawa i napoje. Kawy nie dostał, ale słodycze wystarczyły, żeby się rozbrykał. Do tego kolega z pracy zapodał mu jakiś "hit" świąteczny (teledysk z tańczącymi zajączkami i kurczaczkami) i teraz Skrzat co chwilę porykuje: "To kabanos jest Mariana...". Szybko go to raczej nie puści...
 
Potem pojechaliśmy na biofeedback.
 
- Tata, jaki my mamy samochód?
- Opel.
- Aha, Lopel. Będę pamiętał.
 
No i faktycznie, skubany, pamięta i nie można go przestawić na Opla, bo ciągle jest Lopel i Lopel. Na biofeedback dotarliśmy trochę przed czasem. W korytarzu czekała mama jakiegoś innego dziecka, które akurat siedziało w gabinecie. Wyszedłem na korytarz zadzwonić do Mamy z informacją, że już jesteśmy na miejscu. Rozmawialiśmy może z dwie minuty. Po powrocie Skrzat już znał imiona wszystkich z rodziny tej pani, ile mają lat, skąd są, jaki mają samochód. Zaczął nawet wypytywać o wzrost, ale się nie dowiedział (potrzebne mu to było do ustalenia, czy pani da radę machać nogami siedząc na krześle). Chyba go poślę do wywiadu, może zrobi karierę.
Potem 25 minut sesji, która nawet mu się spodobała - chwalił się potem ile zebrał punktów i za jaką konkurencję. Dobrze, bo na poprzednim spotkaniu było mówione, że jak będzie mu ciężko szło, to skróci się czas do 15 minut.
 
Odnośnie Świąt miał kilka dni temu rozmowę z Mamą na temat co to za Święta, jakie są zwyczaje i o co w tym wszystkim chodzi. Jego podsumowanie: "Wielkanoc, to takie Boże Narodzenie, tylko się jajeczkiem dzielimy". Patrząc na pogodę za oknem, dużo się nie pomylił.
 
Przy okazji Świąt pojawił się inny temat.
 
- Mama, a kto wymyślił Boga? - pyta nagle jadąc w swoim foteliku.
Szybka decyzja: dzwonimy do Babci, niech się wykaże znajomością tematu.
- Babcia, kto wymyślił Boga? - rzuca do słuchawki.
Babcia, niestety, postanowiła nie dawać mu łatwych rozwiązań.
- Wiesz, Skrzaciku, to  jest tak, że umysł ludzki tego nie ogarnia... To jest coś dla nas niemożliwe do poznania...
Widać, że odpowiedź dobra, bo Skrzat faktycznie tego nie ogarnia. Znaczy się, odpowiedzi, a nie Boga. Odpowiedź, jak u Gajosa w skeczu o teatrze: "Kultura to jest coś takie... że to się w pale nie mieści..."
Myśli chwilę.
- To ja jeszcze księdza zapytam - stwierdza w końcu Skrzat.
Aż się nie mogę doczekać...
 
Poza tym wreszcie mamy złożony komplet papierów do nowej szkoły Skrzata. Udało się porozmawiać z przyszłą wychowawczynią. Zobaczymy, na razie wygląda to zachęcająco, bo sama z siebie opowiedziała jak pracuje z dziećmi, jakie mają sposoby na zachęcanie do pracy oraz jak pracują nad zachowaniem. Dziwnie, ale jakoś nie wymieniała przy tym żadnych wyrafinowanych kar. Może będzie dobrze...

 

czwartek, 22 marca 2018

Dokąd sięga siusiak...

...czyli nadal pozostajemy w tematyce okołomedycznej.
 
Ostatnie tygodnie, to generalnie jak w polskim filmie: Nuda... Nic się nie dzieje...
 
Skrzat powoli przestaje wyglądać jak Adamek po spotkaniu z Kliczką. Oko po operacji coraz mniej zapuchnięte, coraz rzadsze skoki temperatury. Kropelki, maści, odpoczynek w domu z Mamą. Trochę marudzi, bo nie może skakać po kanapie i na spacerach ścigać się z psami. Jakoś to znosi, chociaż widać, że łatwiej się denerwuje. W niedzielę poszedł do swojego pokoju "bawić się LEGO". Na szczęście zauważyłem, że budowę próbuje zacząć od stawania na głowie na środku pokoju. I znowu niezadowolony, bo nie mógł się powygłupiać.
 
Tydzień po operacji Skrzat był w szpitalu na kontroli. Tam standardowo...
- Dzień dobry, kto z państwa jest ostatni?
Cisza...
- Ktoś w ogóle czeka na kontrolę do okulisty?
Cisza...
Czekają pół godziny na wizytę, wreszcie zjawia się pani doktor i zaczyna przyjmować. Woła przez półotwarte drzwi.
- Kto z państwa jest pierwszy?
- Ja... - Mama popycha Skrzata w stronę gabinetu.
- Ale ja byłam pierwsza... - nagle, tradycyjnie, pojawia się tajemniczy pacjent znikąd. - Już godzinę wcześniej byłam... I jeszcze jakaś pani za mną też była...
No tak, Mama pytała kto jest ostatni. A ta pani była pierwsza, a nie ostatnia, to się nie odzywała. Logiczne... Chyba.
Z okiem wszystko dobrze. Ma ćwiczyć, żeby nie zrobiły się skrzepy, dalej kropelki, dalsze zwolnienie ze szkoły. Dalej nie może latać na podwórku.
 
W międzyczasie skrzat wyraźnie interesuje się zagadnieniami medycznymi.
 
Zresztą, już kiedyś informował Mamę.
- Wiesz, mi też rosną włosy na nogach - "też", to znaczy tak jak Tacie, bo przecież Skrzat już się czuje prawie dorosły. - Tylko bardzo wolno i tego za bardzo nie widać, ale one rosną.
 
Chociaż czasem, zanim zacznie się odpowiadać, lepiej sprecyzować o co dokładnie pyta Skrzat.
 
Kilka dni temu, leży na kanapie, chyba akurat Mama czyta mu "Kubusia Puchatka" lub inną klasykę.
 
- Tata - wypala nagle Mały w pół zdania. - A czy siusiak może sięgać do migdałków?
 
Trafiony, zatopiony.
 
Na drugi dzień postanowiłem poradzić się, odnośnie najlepszej odpowiedzi na to poważne pytanie, kolegów z pracy. Na szczęście temat siusiakowo-migdałkowy zakończyliśmy ze Skrzatem wcześniej i nie musiałem korzystać z ich teorii.
 
Mama prawie nie zapluła ze śmiechu "Kubusia Puchatka", ale minę ma poważną. Coś w stylu: "No, twój syn ma do ciebie bardzo poważne pytanie. Postaraj się go nie zawieść". Fajnie, tylko myślałem, że do takich pytań mam jeszcze kilka lat. No to weź coś wymyśl w minutę.
 
Na szczęście sam Skrzat przyszedł mi z pomocą.
 
- Tata, no bo przecież siusiak nie jest chyba tylko tak przyczepiony na zewnątrz? I on tam gdzieś w środku musi trochę być, tak? To on aż do migdałków może sięgać?
 
Ma to sens. Jak Skrzat wywali szklankę soku, to potem musi lecieć do ubikacji. Czyli pewnie jakoś to jest połączone. Tak to sobie chyba sprytnie wymyślił. Trochę mu wyjaśniłem, ale Mama była wyraźnie zawiedziona naszą rozmową. Przecież zapowiadała się o wiele ciekawiej...
Trudno, na pewno Skrzat będzie miał jeszcze tysiące pytań.

wtorek, 13 marca 2018

Mamusiu, jak tu pięknie! - cz. III

Piątek, piąteczek, piątunio...
Skrzat zabrany na blok operacyjny z informacją, żeby być koło 11:30, ale jak będzie mu się chciało spać po operacji, to mogą go nam odstawić godzinę później.
Dochodzi 13:30, więc wypadałoby się zacząć lekko denerwować. Wreszcie mamy informację, że Skrzat się obudził i możemy po niego jechać. Mam okazję pojeździć łóżkiem szpitalnym po korytarzach i windami, więc korzystam z dodatkowej atrakcji. Dojeżdżamy na miejsce. Mama z pielęgniarką jadą po Małego, ja czekam pod drzwiami. Trudno, widocznie nie wyglądałem dość higienicznie, żeby mnie wpuścić.
Jadą ze Skrzatem.
- Cześć, Skrzat, jak tam?
- Kiedy ta operacja? - Skrzat chyba jeszcze nie doszedł do siebie i chyba nawet nie czuje, że ma chwilowo zalepione oko. Widać, że jest wypompowany. A to się budzi, a to znowu przysypia. Wracamy do naszej sali. Skrzat ląduje na swoim łóżku i przez kolejne trzy godziny nic się nie dzieje. Śpi i śpi.
Mama wychodzi po zakupy i akurat wtedy Mały się budzi.
- Siku... - charczy przez wysuszone gardło i próbuje zejść z łóżka.
- Czekaj, zaniosę cię -  proponuję, ale Skrzat zdecydowanie odpycha ręce i zakłada kapcie.
Robi kilka kroków z asekuracją, ale coraz bardziej się zatacza. Niosę go do łazienki. Stoi, stoi i nie może zacząć sikać.
- Będę rzygał... - zmiana planu, pochyla się nad muszlą. - Albo nie, będę sikać - Normalnie, jak facet po imprezie.
Wracamy do pokoju, po chwili przychodzi Mama.
- Pić... -sapie Skrzat i dostaje trochę wody w szklance.
- Tylko powoli, bo... - Mama nawet nie zdążyła dokończyć.
Jak szybko wychylił zawartość szklanki, tak szybko oddał. Z nawiązką. No, nic, musi się jeszcze przespać.
Sobota już jest normalna.
Koło południa Skrzatowi zostaje ściągnięty opatrunek, a my dostajemy przykaz, żeby pilnować by nie grzebał przy oku. Po informacjach z Internetu na temat problemów z dziećmi po operacji zeza (marudzą, beczą, szarpią się, jęczą, narzekają i są ogólnie na nie) jestem przygotowany na konieczność przywiązania Skrzata do kija od szczotki. Okazuje się, że radzi sobie wyjątkowo dobrze. Chwilami stęka, że mu oko łzawi, ale daje się ograniczyć do wycierania policzka. Naprawdę, radzi sobie bardzo dobrze.
Po południu Skrzat ma porę audiencji. Kolejka jak do królowej angielskiej. Babcia, ciotka z kuzynkami, a nawet "Ciocia", u której w rodzinnym domu dziecka mieszkał wcześniej Skrzat. No i fura prezentów, po prostu Mikołaj w marcu.
Niedziela spokojna. Puzzle, bajki, zaczepianie koleżanek na oddziale, gra w Memory.
W poniedziałek wyjście. Dostajemy stertę papierów: instrukcję obsługi Skrzata po operacji, poradnik domowej pielęgniarki, recepty, zwolnienia (opieka dla Mamy), wypisy i wyrysy. Ostanie badania.
- Czy widzisz podwójnie? - lekarka uważnie ogląda oko Skrzata.
- No, tak...
- Tak?
- Tak. Widzę i panią, i drugą panią - Skrzat wskazuje na stojącą obok pielęgniarkę.
- No, tak to się nie dogadamy - oddycha z ulgą lekarka i pokazuje mu długopis. - Ile widzisz długopisów?
- Jeden...
Dobrze, że nie zobaczył tego w klapie jej fartucha, bo by się męczyli jeszcze dłużej. Jeszcze Skrzat zostawia na Oddziale ciasto na pożegnanie (tu się pochwalę, pieczone przez Tatę). W tym momencie Skrzat to chodząca definicja ambiwalencji. Z jednej strony, ucieszony informuje każdą z pań pracujących na Oddziale o tym, że ma dla nich pyszny prezent, z drugiej - trudno mu wychodząc zostawić za sobą niezjedzone i pachnące ciasto. Na pocieszenie obiecujemy, że zorganizujemy coś do domu.
Teraz do auta i do domu.
Koniec (ale tylko tej historii, a nie całego bloga).

niedziela, 11 marca 2018

Mamusiu, jak tu pięknie! - cz. II

Skrzat, razem, z Mamą zostają przyjęci na oddział dwa dni przed zabiegiem. Bo muszą jeszcze zrobić badania, upewnić się, że Skrzat jest w stanie pozwalającym na operację. Wcześniej naczytaliśmy się mądrych blogów z historiami ze szpitala, więc do końca nie wiedzieliśmy gdzie ostatecznie wyląduje Mama: czy będzie spała na krześle, czy na łóżku polowym, czy w śpiworze na podłodze, czy jak nietoperz przyczepiona pod sufitem. Wyszło normalnie, mieli cały pokój dla siebie i Mama dostała pościel z przydziału. Poduszkę musiała mieć prywatną.

Skrzat okazał się idealnym pacjentem. Zachwycony szpitalnym jedzeniem, pochłaniał wszystko co dostał. Normalnie, mógłby grać w spocie reklamowym polskiej służby zdrowia. Wylądował na oddziale dziecięcym, więc miał cały regał z puzzlami i książeczkami, a nawet rozstawiony w kącie domek, w którym mógł się bawić. Zawiedziony był jedynie brakiem innych skrzatów, z którymi mógłby przerobić oddział na pobojowisko, więc bawił się wyjątkowo spokojnie. Oczywiście, miał odpały i krótkie awantury z Mamą, bo przez brak możliwości wybiegania się trochę nim nosiło. Dopadł wreszcie dziewczynę z sąsiedniego pokoju i przy każdej okazji męczył ją o wspólną zabawę. Udało mu się ją namówić na układanie puzzli, na wspólną zabawę w domku nie. Może dlatego, że osiemnastolatce trudno byłoby wejść do chatki przeznaczonej dla hobbitów.

Przez zabiegiem był jeszcze czas na zwiedzanie szpitala.

Znaleźli z Mamą szpitalną kaplicę. Klękli, modlą się dłuższą chwilę.

- O co prosiłeś Pana Jezusa? - pyta szeptem Mama.

Skrzat myśli długo.

- To jest trudne, Jezu... - wzdycha.

No, nic. Mam nadzieję, że prosił o udaną operację, a nie tylko o budyń czekoladowy zamiast pasztetu na kolację. Wracają na oddział.

- Mama, patrz! - Skrzat sapie z przejęciem. - Lekarz murzyn!

- No, pewnie tu pracuje...

- To murzyni jeszcze żyją? - Skrzat chyba za często ostatnio rozmawia ze mną o dinozaurach, potem to się przenosi na inne zagadnienia.

Kolejne dni przed zabiegiem to czytanie bajek, rozwiązywanie zadań z książeczek dla sześciolatków, nadrabianie zadań z zerówki.

Wreszcie zbliża się operacja. Skrzat zostaje ponownie zmierzony, na czole, nad jednym okiem ląduje duży czarny krzyżyk. Przynajmniej mniejsza obawa, że pomylą oczy. Taką mam nadzieję. Najbardziej traumatyczne przeżycie - w dniu operacji Skrzat nie może od rana pić ani jeść. Wreszcie, po kilku godzinach dostaje coś do picia. "Głupiego Jasia".

- A jak będzie po tym brykać, to go nie zemdli? - pyta Mama.

- Nie będzie brykać... - z całą stanowczością stwierdza pielęgniarka. Widać, że nie takich twardzieli to powaliło.

- Po tym będzie rozluźniony i odstresowany - informuje pielęgniarka. Faktycznie, po chwili Skrzat z zaciekawieniem rozgląda się po pokoju i widać, że coś mu nie pasuje. Przyjeżdża łóżko, Skrzat jedzie z Mamą na blok operacyjny. 

- Dla rodziców też dałoby się załatwić coś takiego? - pyta z nadzieją Mama. Niestety nie. Dzwonię jeszcze, bo dojadę do szpitala przed końcem operacji, żeby Mama spróbowała jeszcze załatwić trochę tego magicznego płynu do domu, na okazje jak Skrzat za bardzo szaleje. Tak chociaż jeden 5 litrowy baniak. Nie da się. Trudno, pozostają klasyczne metody wychowawcze.

- Jak się czujesz? - Mama z troską pochyla się nad wiezionym pacjentem.

Mały wali uśmiech jak Joker z "Batmana".

- Doskonale...

Proszę, totalny odlot na NFZ.

Na miejscu przekładają go na kolejne łóżko, tym razem z wyższymi barierkami. Potem, po operacji, mały zapyta dlaczego był tak krótko w więzieniu. Wreszcie znika za drzwiami, wieziony przez dwóch zamaskowanych ninja (znaczy się, lekarzy) na blok. A my czekamy na efekty...

sobota, 10 marca 2018

Mamusiu, jak tu pięknie! - cz. I

... jak mówił Bohdan Smoleń będąc w szpitalu, w programie "Na chorobowym". Skrzat również na ten moment śpi w szpitalnym łóżku, po korekcie zeza rozbieżnego. Liczymy, że da to oczekiwane efekty, które mogą co prawda utrudnić mu robienie kariery ochroniarza w supermarkecie, ale za to pomogą w szkole. Chwilowo jest trochę wkurzony, bo oko swędzi, a ruszać go nie powinien. Więc Mama ciągle pilnuje Skrzata, a łapki zajęto mu pluszakiem.

Generalnie zabieg miał być dopiero w maju, ale coś tam się przestawiło i wcisnęli go na marzec. Fajnie, bo będziemy mieli szansę na normalne wakacje nad morzem. Gdyby było w terminie, całe wakacje byłby uziemiony, wkurzony i burczący.

Już tydzień przed zabiegiem siedział w domu, żeby nie załapać jakiejś grypy, kataru, sraczki czy innego wesołego paskudztwa. Gdy Wychowawczyni dowiedziała się, że Skrzatowi wypadną jakieś trzy czy cztery tygodnie bez przedszkola, był to chyba dla niej najlepszy prezent z okazji Dnia Kobiet w tym roku. Naprawdę, przyjemnie jest zobaczyć szczęśliwego człowieka.

W szpitalu wylądowali z Mamą trzy dni temu. Spakowana wielka torba, papiery, wyniki badań i zapas jedzenia, bo słyszeliśmy legendy o wyżywieniu w szpitalach. Na punkcie przyjęć jak na lotnisku. Długa kolejka ludzi z walizkami i torbami turystycznymi, prawie godzinka czekania. Każdy przyjęty dostaje opaskę "all inclusive".

- A skierowanie gdzie jest? - pyta pani w okienku.

Grzebiemy w papierach. Wyniki, wydruki, pomiary, opisy. Skierowania nie ma. Nagle olśnienie.

- Może je państwo zostawili w sekretariacie po rejestracji na zabieg rok temu? Do końca korytarza, potem w prawo, prosto, potem w lewo do wind, windą na pierwsze piętro, potem zaraz w lewo i tam się dowiecie.

Gonimy po szpitalu, oczywiście w połowie trasy już jesteśmy pogubieni. Powinniśmy jakieś okruszki chleba za sobą rozsypywać, czy coś. Wreszcie trafiamy. Po paru minutach skierowanie się znajduje. Wszyscy zdziwieni, że nie pamiętaliśmy. My najbardziej. Próbujemy odtworzyć trasę powrotną. Na miejscu, zgodnie z wcześniejszą sugestią, podchodzimy od razu do okienka. W kolejce średnie ciśnienie idzie o jakieś 30 mmHg w górę. Dobrze, że nikt przez nas nie padł.

Mały dostaje bransoletkę "all inclusive", wysyłają nas do magazynu z rzeczami. Prosta droga. W lewo, do końca, potem schodami w dół do piwnic, potem w prawo, gdzieś tam, gdzieś tam...

Wreszcie trafiamy.

Kolejna kolejka. Ludzie wchodzą w kurtkach, wychodzą w piżamach. Czekamy, wreszcie Skrzat ładuje się do środka. Za chwilę wychodzą. Jednak przy okulistyce dziecięcej nie musi tu nic zostawiać, na wszystko jest miejsce na oddziale.

Kolejna podróż przez cały szpital w poszukiwaniu oddziału okulistycznego. Frodo i jego drużyna to przy nas cienkie leszcze. Wreszcie docieramy do Mor... na oddział okulistyki dziecięcej.

Ostatnie papiery, ankiety, podpisy. Wreszcie Skrzat dostaje łóżko. I pokój, jak się okazuje na własność. Znaczy się, współwłasność, z Mamą.

Mały rozgląda się po wszystkim.

- Ale tu macie ładne pościele - przymila się pielęgniarce. - Jak w prawdziwym szpitalu.

Mistrz komplementów.

Jeszcze tylko pierwsze badania. Lekarka puszcza mu jakieś ruszające się obrazki na bardzo mądrym urządzeniu, które robi "biiip".

- Co teraz się rusza? - pyta Skrzata.

- Najbardziej to pani się rusza - może bez sensu, ale zgodnie z prawdą odpowiada Skrzat.

Chyba zaczynam łapać, czemu tak wkurza swoją Wychowawczynię.

poniedziałek, 5 marca 2018

Dwie twarze edukacji

Można powiedzieć, zarówno dosłownie jak i w przenośni.
 
Druga twarz edukacji okazała się uśmiechnięta, poczęstowała kawą, ciastem i owocami oraz na wstępie spotkania sprezentowała Skrzatowi czekoladowego zajączka. Tu na moment poczułem rozczarowanie, bo Skrzat mimo całej swojej przebiegłości i świetnego powonienia nie załapał, że w środku jest czekolada. Nic, do Wielkanocy nie będę wyprowadzał go z błędu.
 
Ale, po kolei.
 
Całkiem niedawno, okazało się, że Mama Skrzata zna kogoś, kto trochę lepiej od nas orientuje się w zasadach funkcjonowania lokalnych instytucji pedagogicznych. Zdarza się. Czasem też się zdarza, że ktoś taki chce zupełnie bezinteresownie pomóc w zmaganiach z wpasowaniem Skrzata w tryby machiny edukacyjnej. Czasem też się zdarza, że po przeczytaniu bloga, ktoś stwierdza, że albo coś jest faktycznie nie tak, albo autora zdecydowanie ponosi wyobraźnia. Tutaj, na szczęście, zdarzyła się ta pierwsza opcja. Cóż, zdarza się.
 
Na szczęście, w tym wypadku, wszystko na raz.
 
Tak więc, zapakowawszy Skrzata we w miarę niezużyte ubranko, załadowaliśmy się w samochód i wybraliśmy się na spotkanie.
 
Druga twarz edukacji miała więc okazję zobaczyć Skrzata zarówno siedzącego grzecznie przy stole i wyszywającego lokomotywę czerwoną nitką, jak i skaczącego dziko po jej kanapie, robiącego karkołomne fikołki. Chyba wyglądaliśmy na trochę spanikowanych (a nuż uzna, że Skrzat to faktycznie porażka pedagogiczna, chodząca definicja ADHD i przyszła patologia w jednym?), bo usłyszeliśmy jedynie pytanie:
 
- Czy wy serio myślicie, że z jego zachowaniem jest coś nie tak?
 
A bo ja wiem? Jak się od pół roku słyszy, jakie to się ma niewychowane dziecko, można zwątpić.
 
Pogadaliśmy o wszystkim i o niczym. Najważniejsze, że tym razem nie rozmawialiśmy z "ciałem pedagogicznym", ale z osobą, która patrzy na wszystko przez pryzmat własnych przeżyć i doświadczeń odnośnie wychowania dzieci. Zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych.
 
Jeszcze bardziej najważniejsze (może to głupi zwrot, ale faktycznie tak jest), było to, że usłyszeliśmy o szansie na realną pomoc. Żeby poszukać (wspólnie, co daje większe szanse powodzenia) Skrzatowi nauczyciela, który stwierdzi, że jednak ze Skrzatem da się jeszcze pracować inaczej, niż przez wysłanie go do Guantanamo lub San Quentin. Żeby poszukać nauczyciela, który będzie z nami rozmawiał, a nie jedynie nas informował. Żeby poszukać całego zaplecza pedagogicznego (a szkoły mają tego sporo bo i psychologa się trafi, i pedagoga), które weźmie pod uwagę wszystkie problemy i zaburzenia z jakimi boryka się Skrzat.
 
Zobaczymy.
 
Jak to mówił prezes Ochódzki w "Misiu" Barei: "Jedziecie do stolicy kraju kapitalistycznego. Który to kraj ma być może nawet tam i swoje… plusy. Rozchodzi się jednak o to, żeby te plusy nie przesłoniły wam minusów!"
 
A nam akurat chodzi o to, "żeby minusy nie przesłoniły plusów".

sobota, 3 marca 2018

Krwawa historia

Dzisiaj przed południem Skrzat przestał mówić.
 
To znaczy, nic mu się nie stało, ale zaczął się porządnie ruszać pierwszy ząb. Wszystko było dobrze, śmiechy i dzwonienie do babci z newsem dnia, do momentu pojawienia się na dziąśle krwi. Gdybym dzień wcześniej nie widział jak spokojnie Skrzat pozwala na pobranie krwi, to pomyślałbym, że rzeczywiście ma jakąś fobię. Siedział tylko z otwartymi ustami i przyłożonym do zęba wacikiem, a dookoła ciekła mu ślina. Naprzeciwko niego siedział nasz pies, dziwiąc się, że ktoś z "człowieków" może się ślinić bardziej od niego.
 
- Skrzat, nie martw się - starałem się go pocieszyć. - Ja swojego pierwszego mleczaka zjadłem z pączkiem.
Nie pomogło. Chyba nawet wizja, przesuwającego się w brzuszku zęba, jeszcze bardziej go przeraziła. Z rykiem poleciał do lustra.
- A wiesz, że Babcia też miała mleczaki i jej wypadły? - Mama szukała kolejnego tematu do zajęcia Skrzata.
- Nachachdę? - wystękał z otwartymi ustami. - Chachci tech?
Chyba myślał, że w czasach, gdy Babcia była mała, ludzie nie mieli jeszcze mleczaków.
- Chcesz zadzwonić do Babci?
Kiwnął głową. Dzwonimy.
- No zapytaj Babcię - Skrzat dostaje telefon do ręki.
Jednak nie będzie rozmawiał. Woli siedzieć z otwartymi ustami i nie ruszać ruszającym się zębem, który już zresztą trzyma się chyba tylko siłą woli.
 
Mama sięga po ostateczny argument.
- Mamy sernik na zimno, no ale chyba będziemy musieli przenieść poczęstunek na jutro, co?
Skrzat z przejęcia zamyka usta. Wybiega do łazienki i po chwili wraca z pęsetą w ręku.
- Wychywamy! - krzyczy przerażony wizją oddalających się słodkości.
- Spokojnie, pokaż najpierw czy ten ząb w ogóle się jeszcze trzyma - wołam go do siebie i biorę w palce płatek kosmetyczny.
I faktycznie po dotknięciu ząb zostaje na płatku.
- Idź wypłucz buzię, bo masz jeszcze troszkę krwi - wysyłam go do łazienki, ale Skrzat z otwartymi ustami, gubiąc różowe krople pędzi do lustra w przedpokoju.
- O jechu! - wzdycha.
- Wypłuczesz, to napijesz się chłodnego napoju i dostaniesz sernik, ok?
Skrzat momentalnie znika sprzed lustra i przez dłuższy czas płucze paszczę nad umywalką.
- Już nic nie leci - odzyskuje wreszcie normalny głos. - Idziemy na ciasto?
 
Udało się. Jeszcze tylko dziewiętnaście takich akcji i mamy spokój...

piątek, 2 marca 2018

Testy, testy, testy...

Dzisiaj Skrzat wreszcie wylądował w Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej na badaniu gotowości szkolnej. Udało nam się przyspieszyć przeprowadzenie badań na tyle, że przed zakończeniem naborów do szkół, powinniśmy z większą pewnością wiedzieć, co dla niego będzie lepsze.
 
Na pierwszy ogień poszła Pani Pedagog. Około półtora godziny testów, opisywanie obrazków, opowiadanie historyjek, pisanie, liczenie, głoskowanie, konkurs wiedzy ogólnej. Wyszło, że szkoła spełnia swoje podstawowe zadanie, bo patriotycznie Skrzat jest przygotowany bardzo dobrze. Flaga, godło, hymn, mapa Polski. Matematycznie, może nie geniusz, ale na pewno plasuje się powyżej przeciętnej. Głoskowanie, sylabizowanie, generalnie, wszystko, co jest związane ze słuchem, leży. Pisanie dość dobrze, co prawda może trochę wolno, ale daje radę. Litery zna, z czytaniem gorzej. Opowiadać mu się po prostu nie chce (to, o co go ciągle męczymy w domu). Uważa, że powiedzenie jednego wyrazu załatwia sprawę. W międzyczasie częste rozpraszanie się, zniechęcanie do zadań, znudzenie. Podsumowując, jeśli chodzi o wiedzę i możliwość uczenia, dałby sobie radę, niestety gorzej z koncentracją i motywacją.
 
Potem trochę przerwy, wyskoczyliśmy na obiad i powrót, tym razem do Pana Psychologa. Początek może i był dobry, ale w połowie zadań Skrzat po prostu odmówił współpracy, wlazł pod biurko (podobno: "Musiał tam sprawdzić, czy też dobrze słychać co Pan mówi.") i skończyło się na umówieniu na inny termin. Chociaż to też daje jakąś informację, na jakim etapie przygotowania szkolnego jest Skrzat.
 
Rano, przed tym wszystkim, wypadło jeszcze skrzatowi badanie krwi. O dziwo, wszystko poszło bez wrzasków i awantur. Jedynie w połowie pobierania, patrząc na wyciekającą z niego krew, zapytał: "Kiedy Pani to ze mnie wyjmie?". Potem szybkie śniadanie w aucie i testy o których pisałem powyżej.
 
W międzyczasie, póki Psycholog i Pedagog grzebali mu w głowie, skoczyłem do szkoły Skrzata po książki i zeszyty, żeby mały mógł przez weekend nadrabiać zaległy tydzień (było lekkie przeziębienie i spędził trochę czasu w domu). Jakoś moja wizyta nie wzbudziła entuzjazmu, czemu się nie dziwię, bo przez ostatni tydzień Wychowawczyni mogła odetchnąć od Skrzata, a tu w piątek przyłażę ja i przypominam o całym tym koszmarze, jaki przydarzył się Jej w związku z próbami edukacji (nie mylić z wychowaniem) naszego malca. Wychowawczyni ożywiła się dopiero, gdy potwierdziłem, że faktycznie, na razie nie zadeklarowaliśmy, że Skrzat będzie kontynuował naukę w tej samej szkole i bardzo możliwe, że przeniesie się do innej. Co prawda nic nie skomentowała, ale pełnię jej odczuć wyraził jeden z kolegów (mniej lubianych przez Skrzata), który słysząc o czym rozmawiamy zaczął skakać dookoła, wrzeszcząc, że to wspaniała wiadomość i wreszcie będzie miał spokój ze Skrzatem. Ja na Jej miejscu poszedłbym się ze szczęścia upić.
 
Przy okazji spotkań z Psychologiem wyszło ponownie, że to co się dzieje w domu, a w szkole to dwa różne światy. Gra "Memory" - w domu, bez żadnego pobłażania Skrzat rozwala mnie w większości gier. Zresztą, jeśli chodzi o moją pamięć, to zastanawiam się, czy sam bym dostał pozytywną opinię o gotowości szkolnej. Pani psycholog rozkłada "Memory" z 10 kart (pięć par). I co? Totalna porażka, Skrzat przegrywa sromotnie, tak jakby w życiu w to nie grał i nawet nie wiedział o co w tej grze chodzi.
 
I weź się upieraj w rozmowach z innymi, że "w domu takich problemów nie mamy"...