Jesteśmy świeżo po rozmowach z wychowawczynią Skrzata. Pierwszy raz po rozmowach, w których udało nam się coś ustalić na kolejne dni, tygodnie. W czasie spotkania proponujemy rozwiązania jakie stosujemy w domu, proste jasne polecenia, dopytywanie Skrzata czy zrozumiał polecenie, prośba o powtórzenie zadania z jego strony. Tak, wiemy, że nie ma czasu na zajmowanie się tylko i wyłącznie nim. Dlatego staramy się zaproponować skupienie się na najważniejszych rzeczach. Skrzat ma zbierać punkty (w formie kolorowych, malowanych samochodów) na tablicy w czasie zajęć lekcyjnych. Wychowawczyni, przystaje na ten pomysł, chociaż z tonu głosu i miny widać, że zupełnie nie wierzy w skuteczność tego rozwiązania. Ale to pierwsza rozmowa, która nie skupia się tylko na tym co Skrzat robi źle, czego nie umie, w czym przeszkadza, czym denerwuje, co mu nie wychodzi, na co nie zwraca uwagi... Może dlatego, że w sprawę wreszcie udało nam się włączyć szkolnego psychologa. Pół roku walki wychowawczyni ze Skrzatem, litanie uwag, ciągły brak postępu, a psycholog nawet nie wiedział o sytuacji. Prosiliśmy o spotkanie jednoczesne z psychologiem i wychowawczynią, nie udało się. Psychologa złapaliśmy sami, później i był zdziwiony, że przy takich problemach wychowawczyni do tej pory nie poprosiła o opinię z Poradni Pedagogiczno-Psychologicznej na temat dziecka. Generalnie, wreszcie trafiliśmy na osobę w szkole, z którą rozmawialiśmy jak motywować Skrzata do fajniejszych zachowań. Ani razu w trakcie rozmowy nie padło słowo "kara". To budujące...
Mały szokuje szybkością nauki liczenia. Takiej praktycznej, bez presji. Jak weźmiemy zeszyt z zadaniami dla sześciolatków, gdzie "do czterech bananów, musi dorysować tyle, żeby razem było osiem", to męczy się jakby budował kolej transsyberyjską. A wczoraj pomaga w kuchni smażyć klopsy. W fartuchu, stoi na taborecie (paskudny blat kuchenny jest ciągle za wysoko) i sprawdza jakość opanierowania klopsów.
- Ile jeszcze mamy do smażenia? - pytam, licząc, że będzie zliczał palcem jeden po drugim, wszystkie siedem klopsów.
Skrzat spogląda na klopsy i wypala: - Siedem.
No trochę mnie zaskoczył, więc ciągnę za język.
- Ale żeś szybko to policzył! Jak to zrobiłeś?
- No tu masz pięć - pokazuje grupę klopsów. - Tu dwa. I pięć dodać dwa daje siedem, tak?
Szczęka na podłodze.
Dzisiaj jedziemy samochodem. Skrzat chwali się, że rysował szlaczki w zeszycie.
- Wczoraj zrobiłem sześć szlaczków w dwie ręce i jeszcze raz dwie ręce - czyli dwadzieścia minut, jakby ktoś nie wiedział. - A dzisiaj pięć w dwie ręce.
- To razem ile będzie? - podpuszczam.
Chwila ciszy...
- Jedenaście?
Naprawdę, nieźle mu to idzie. To przetestujmy czystą matematykę.
- Skrzat, a jaka liczba jest po pięć?
- ...
- No spokojnie, zastanów się.
- Osiem?
Dla mnie jako dorosłego, to niezrozumiałe, ale widać, że u niego wszystko dopiero zaczyna pracować i na pewno jeszcze potrzebuje czasu żeby wszystko ogarnąć.
I jeszcze krótka historyjka z ubiegłego roku.
W sezonie przedświątecznym klasa Skrzata ma jechać do muzeum bombek. Dla mnie skakanie na skakance po polu minowym wydaje się mniej ryzykownym pomysłem, ale z drugiej strony, dlaczego nie.
Rozmawiamy z wychowawczynią.
- Ja proszę pana, nie wiem jak to ma wyglądać. Cały czas są problemy, Skrzat zupełnie ignoruje co się do niego mówi.
- Ale może spróbujemy i umówimy się na te najbliższe trzy tygodnie, że jeśli będzie starał się słuchać to pojedzie w nagrodę na wycieczkę.
Plan spełza na niczym. Już następnego dnia szaleje na boisku tak, że wpada na koleżankę i lądują u higienistki. Na szczęście bez poważniejszych uszkodzeń. Wyjście z klasą na pobliską wystawę - szaleje tak, że prawie nie niszczy jakichś eksponatów. Kolejne dni podobnie. Tłumaczymy, że Pani będzie bała się z nim jechać na wycieczkę.
Kilka dni przed wycieczką dostajemy do podpisania deklarację, że pokrywamy wszelkie szkody i zniszczenia poczynione przez dziecko. Trochę dziwne, w momencie, gdy nie mamy nad nim żadnej kontroli, a pozostaje pod opieką kogoś innego. Mama spotyka się wychowawczynią.
- Chyba jednak nie puścimy Skrzata na tą wycieczkę, bo po pierwsze cały czas ma uwagi, a umawialiśmy się z nim, że chcemy widzieć, że stara się (bo wiemy, że nie jest możliwe, żeby nagle się zupełnie wyciszył) Pani słuchać, a po drugie, to z tej deklaracji wynika, że odpowiadamy za dziecko w momencie, gdy za nie nie odpowiadamy, bo jest pod Pani opieką i nie mamy jak go nadzorować.
- Ale ja już go zapisałam na wycieczkę.
- Przecież wcześniej ustalaliśmy, nawet rozmawiając przy Skrzacie, że będzie to zależało od jego zachowania.
- To w takim razie nie mamy o czym rozmawiać - Foch.
Czasem trudno jest dorosłym dogadać się odnośnie postępowania, a wymagamy tego od dzieci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz