środa, 14 lutego 2018

Rodzic - notoryczny kłamca...

Zacznę jednak tematem okołowalentynkowym, jako że dzisiaj nawet Skrzat po wyjściu ze szkoły interesował się, ile kto dostał walentynek.

Rozmowa wydarzyła się koło końca października, gdy mały już trochę obył się kolegami i nowym środowiskiem.

Mama zaczepiła go mieszając jednocześnie warzywa na patelni:
- Ej, a ty masz tam w przedszkolu jakieś fajne koleżanki?
- No...
- A jakaś ci się podoba?
- No...
- A coś więcej, niż "No..."? - Skrzat w dalszym ciągu nie lubi mówić i skłanianie go do rozmowy odbiera jak znęcanie się nad dzieckiem. - Jak ona ma na imię?
- Yyyy... Nie pamiętam... - a to akurat nie dziwi. Po półtora roku widzimy, że 80 procent informacji przenika przez niego bez żadnego oporu. Zostają związane z obiecanymi wspólnymi atrakcjami, zabawami i jedzeniem. Chaotyczny zbiór zupełnie nieprzydatnych informacji - przykładowo: nie pamięta jak nazywa się "kierownica" w samochodzie (prawidłowa odpowiedź: "kierownica"), ale wie, że rycerze używali "kuszy" do strzelania.
- Bawiliście się razem?
- Tak! - uśmiecha się podejrzanie. - I całowaliśmy się w szatni!
Dobrze, że patelnia stała na gazie, a nie była w dłoniach Mamy, bo z pewnością wylądowałaby na podłodze.
- Co?!
- No... I potem poszliśmy na pizzę!
- Ale sami? Skąd mieliście pieniądze na pizzę?
- Od pani...
W sumie całkiem logiczna i prawdopodobna historia. Przynajmniej z perspektywy sześciolatka.
- Ale wiesz, chyba policja mogłaby was zatrzymać, widząc dwójkę takich maluchów idącą samemu na pizzę...
- Nie, bo my poszliśmy na taką małą pizzę. Dla dzieci.

"Wysoki sądzie, nie mam więcej pytań."

Kolejne dni mijały z większymi lub mniejszymi uwagami ze szkoły ma temat bałaganu w piórniku, gubienia kredek, rozwalania rzeczy w szatni. Codzienne dyskusje przed spaniem na temat jak się zachowywać w przedszkolu, stawianie punktów na tablicy za wykonywanie obowiązków i słuchanie pani/grzeczne zabawy z dziećmi, przypominanie rano w samochodzie na co ma zwracać uwagę w trakcie zajęć. Po kilku dniach pani pękła i zaczepiła mnie rano w szatni.

- Czy pana dziecko ma w domu jakieś obowiązki?
- No... Sprząta swój pokój, nakrywa do stołu, pomaga sprzątać ze stołu po jedzeniu, karmi psy...
- Dziwne, bo mi powiedział, że w domu nie musi nic robić.
- Nie, no ma kilka rzeczy którymi musi się zajmować.
- A rozmawiają w ogóle państwo z nim na temat tego jak się należy zachowywać?

Zdurniałem, bo co mogłem zrobić innego. Spoglądam na stojącego dwa mety dalej Skrzata, który zaczyna gapić się na wszystko dookoła tylko nie na mnie.

- Choć na chwilę - kiwam na niego głową. - Pani czy rozmawiamy w domu o twoim zachowaniu.

Mały wbija wzrok w podłogę i ani drgnie. Kolejny sukces wychowawczyni.

- Widzi pan! Państwo nie mają na niego żadnego wpływu! Sam mi powiedział, że w domu może robić co chce i nie ma za to żadnych kar! Skoro w domu nie sprząta i ma bałagan, to tak samo jest w szkole!

- Wie pani, ale on nie ma w domu przesadnego bałaganu. A przynajmniej w porównaniu do innych dzieci, które znamy. Jak ma posprzątać, to sprząta...

- Niemożliwe! - wychowawczyni z dezaprobatą kręci głową. - Wiem z doświadczenia, że jakie dziecko jest w domu, takie również w szkole. W szkole się nie słucha, bo w domu pewnie też się nie słucha! Zresztą, sam pan widzi. Nie podejdzie jak pan mu każe!

Zdurniałem po raz drugi. Już tak solidnie. Znamy dzieci wśród rodziny i znajomych, które w domu mają permanentny Sajgon i są jednym wielkim "NIE!!!!", a w szkole boją się w czymkolwiek podpaść. Znamy takich, którzy wyszaleją się w szkole, a w domu - aniołki. Znamy różne dzieci, różnych rodziców. Ale teoria, że dziecko jest takie samo w domu jak w szkole, jest dla mnie dość... odważna. Ale co ja się znam, ja dopiero niecałe dwa lata jestem ojcem. Durny ja. Wiem jedynie, że Skrzat ma lepsze i gorsze dni. Albo jest do rany przyłóż i sam lata z pytaniami w czym może pomóc, albo potrafi przy każdej czynności stękać jak galernik na łodzi. Albo sam bierze się za układanie serwetek na stołach i ścieranie kurzy z półek, albo potrafi zmiksować na podłodzie klocki, koraliki, resoraki i muszelki znad morza.

- Zapewniam panią, że w domu rozmawiamy o jego zachowaniu i przypominamy jak ma się zachowywać w szkole. Codziennie po południu, rano przed szkołą...

- Niemożliwe... - już po minie wychowawczyni widzę, że widzi przed sobą notorycznego kłamcę. - Sam mi powiedział, że w domu nie ma żadnych kar i nie musi nic robić. Nic dziwnego, że tak się zachowuje szkole. Muszą państwo coś z tym zrobić. Musi mieć bardziej dotkliwe kary!

I naprawdę nie wiem, czemu w tym momencie nie zgodziłem się z panią wychowawczynią, że wszystko co mówi Skrzat to zawsze szczera prawda. Może powinienem zrobić karczemną awanturę, jakim prawem wypuszcza dwoje dzieci samych do miasta i jeszcze daje im pieniądze na pizzę. Powinienem zgłosić do dyrekcji taką nieodpowiedzialność i narażenie zdrowia, a nawet życia dzieci. W końcu sam mi to powiedział, a skoro doświadczony pedagog wie, że sześciolatek zawsze mówi prawdę, to chyba niedoświadczony tata powinien się z tym zgodzić.

Durny ja...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz