Ostatni tydzień minął pod znakiem "Dni Otwartych" w okolicznych szkołach podstawowych. Wybraliśmy się sprawdzić jak to wygląda, jaka kadra, jaka forma zajęć dla pierwszaków i zerówkowiczów, czy jest w ogóle sens zmieniać szkołę Skrzata.
Skąd ten pomysł? Już wspominałem, że mieliśmy pierwszą konstruktywną rozmowę z Wychowawczynią Skrzata. Konstruktywną, to znaczy nie opierającą się jedynie na wyliczeniach co Skrzat zbroił przez ostatni tydzień, jakich kar ma za mało, co zaniedbaliśmy jak rodzice i czego musimy go jeszcze nauczyć. Tu od razu pojawia się dygresja. Jeśli to my pytaliśmy o to, jak Skrzat radzi sobie w szkole z nauką zachowań w grupie, jak jest wspierany w budowaniu poprawnych relacji z kolegami, to dostawaliśmy odpowiedź sprowadzającą się do tego, że "szkoła uczy, a nie wychowuje" i że to rodzie powinni go nauczyć poprawnych zachowań społecznych. I tu się zgadzam, bo tak naprawdę, to rodzice (przynajmniej w tym wieku dziecka) odpowiadają za wykształcenie u niego odpowiednich zachowań. Tylko, że środowiska szkolnego, za Chiny, nie damy rady odtworzyć w domu, a biorąc pod uwagę moje małe doświadczenie pedagogiczne, wątpię, czy teoretyczne przygotowywanie w domu załatwi wszystko. Bo co z tego, że na przykład ostatnio ciągle bawimy się w układankę "Dobre Wychowanie", w której Skrzat dokładnie wie, które dziecko zachowuje się dobrze, a które źle, jak w szkole całą teorię diabli biorą.
No i jeszcze jedno.
Po cholerę, w Podstawie Programowej Wychowania Przedszkolnego, wprowadzono poniższe zapisy, nijak mające się do przedstawianej nam roli szkoły, czyli: "uczy, a nie wychowuje":
1) wspomaganie dzieci w rozwijaniu uzdolnień oraz kształtowanie czynności intelektualnych potrzebnych dzieciom w codziennych sytuacjach i w dalszej edukacji;
Wiadome jest, że nauczyciel sam nic nie zrobi i wymaga to dobrej współpracy pomiędzy nim, a rodzicami. Z tym, że po przeanalizowaniu na spokojnie ostatniego spotkania z Wychowawczynią, zauważyliśmy, że zgodnie z Jej opinią:
- przez pół roku u Skrzata nie nastąpiła żadna zmiana zachowań i Ona (Wychowawczyni) nie wierzy, że cokolwiek zmieni się w przyszłości,
- tak, oczywiście akceptuje proponowane przez nas pomysły na motywację Skrzata do dobrych zachowań, ale nie widzi szans na ich powodzenie,
- sprawdziła już, dosłownie WSZYSTKIE, metody wychowawcze i żadna nie ma szans powodzenia,
- generalnie uważa, że Skrzat jest celowo złośliwy, wredny i robi wszystko tylko po to, by mieć z tego jakąś chorą satysfakcję.
To teraz pytanie.
Jak ma dalej wyglądać współpraca między nami a Wychowawczynią, a bardziej między Wychowawczynią a Skrzatem, skoro minęło dopiero pół roku, a przed nimi jeszcze trzy i pół?
I stąd się wzięło nasze zainteresowanie Dniami Otwartymi.
Jak na razie nie złożyliśmy deklaracji kontynuacji nauki w obecnej szkole, w związku z tym Wychowawczyni zapowiedziała, żebyśmy nie liczyli, że w innej szkole problemy znikną. Wiadomo, że nie znikną. Ale jak na razie szukamy kogoś, kto może zechce współpracować i szukać sposobu na , a nie autorytarnie stwierdzi, że ten przypadek jest beznadziejny.
Właśnie, miałem pisać o Dniach Otwartych, a wyszło całkiem co innego.
To jeszcze tak na szybko.
W jednej z odwiedzanych szkół rozmawialiśmy z Nauczycielką, która opowiedziała, że ma w grupie dziewczynkę z ewidentną nadpobudliwością i brakiem koncentracji. I musi ją mieć w ławce tuż przed sobą i co chwilę zerkać co ona robi. I musi co parę minut przypominać jej o skupieniu się na zadaniu. I musi dostosowywać jej zadania do tempa jej pracy. I musi oceniać ją indywidualnie, zgodnie z jej postępami, a nie na tle grupy.
I co najdziwniejsze, Nauczycielka mówiła o tym z uśmiechem, a nie miną skazańca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz