Ustaliliśmy z Wychowawczynią sposób motywowania, ale również oznaczania niewłaściwych zachowań, Skrzata w czasie zajęć. Teoretycznie...
Po rozmowach z pedagogiem, Mama przygotowała specjalne karty na których Skrzat będzie w czasie zajęć zarówno zaznaczał swoje sukcesy (kolorując uśmiechnięte słoneczka) jak i porażki (skreślając już zdobyte punkty) dotyczące nie przeszkadzania w prowadzeniu zajęć, wykonywania poleceń, grzecznych zabaw z dziećmi oraz uważaniu na dzieci w czasie zabawy. W zamian za to ma mieć w domu różne nagrody, a jeśli będzie widział, że złe zachowanie odsuwa nagrodę, bo traci wcześniej zdobyte punkty, to z czasem załapie, że warto bardziej skupiać się na poleceniach Pani. Teoretycznie...
W domu to działa. Skrzat dostaje zadania (sprzątanie, karmienie zwierzaków, grzeczne odrabianie ćwiczeń z pisania i rysowania) za które dostaje punkty i widać, że chociaż z trudem, potrafi się o to postarać. Po pierwszych dwóch dniach w zerówce, widać, że coś nie gra.
- Ja wszystko robię źle... Nic, nigdy nie umiem... - zaczyna buczeć przy stole.
- Skrzat, ale o co chodzi?
- No bo ja muszę skreślać nawet te obrazki, których nie zamalowałem... Wszystko robię źle...
I tak wygląda szkolny system motywacji. Ja wiem, że może jestem trochę głupi co do metod motywowania dziecka, ale z tego co czytałem, to polega na tym, żeby wskazywać głównie co robi dobrze (zaznaczając również porażki - skreślane słoneczka). Warto tak dobierać zadania i rzeczy nad którymi maluch ma pracować, żeby codziennie pokazywać mu: "Może to i to Tobie nie wyszło, ale zobacz ile rzeczy porobiłeś dobrze i ile potrafisz. Co prawda umówiona nagroda, niestety, troszkę się odsunie, ale widzę i sam widzisz, że potrafisz ładnie pracować i wierzę, że będziesz dalej się starał". Tymczasem w szkole zastosowano metodę: "Może i jedną rzecz zrobiłeś dobrze, ale poza tym patrz, wszystko co robisz, robisz źle". Jak wiem, że może wymyślenie jak i co punktować jest trudne, ale w rozmowie z Wychowawczynią staraliśmy się podrzucić kilka pomysłów, które mogą zadziałać. No, ale to nie my jesteśmy specami od wychowania.
Na koniec dwie krótkie scenki. Druga bez związku z tematem.
Jesteśmy na spacerze w lesie. Skrzat zaczyna jęczeć.
- Tata, daj mi psa do poprowadzenia na smyczy.
- Przestań, Skrzat, przecież on jest dla Ciebie za silny.
- Ale ja wiem jak prowadzić...
- Jeszcze Ciebie wywróci.
- Nie, ja przecież potrafię z nim chodzić...
Rzeczywiście, teoretycznie to potrafi. Daję mu smycz z informacją, żeby co chwilę lekko szarpnął smyczą, żeby psiak czuł, że ktoś go prowadzi i nie brykał. No i jak co, to ma krzyknąć: "stój!" i nasz czworonóg stanie.
Skrzat w siódmym niebie, dumny "pan" psa idzie jakiś kawałek, ale po chwili zaczyna się nudzić. Bo co będzie tak człapał i człapał. Zanim się zorientowaliśmy rzuca hasło: "Biegnij!".
Tak bez kozery, mogę powiedzieć, że z metr w powietrzu to przeleciał...
Na szczęście puścił smycz, bo prawdopodobnie zrobiłby jeszcze z dwadzieścia metrów, a co ważniejsze wszystko działo się latem, na leśnej ścieżce pokrytej na środku trawą, więc skończyło się na szoku, bez kontuzji. Ale teoretycznie wiedział jak iść z psem...
I ostania rzecz.
Wczoraj wieczorem przychodzi do sypialni.
- Mama, a są takie szkoły, gdzie dwa dni się uczysz, a pięć masz wolne? - leniuszek jeden.
Wtrącam się do rozmowy.
- Są, studia.
- O, super! - ożywia się Skrzat. - To ja idę pakować talerze!
W sumie logiczne. Co jak co, ale mieć własny talerz w akademiku to podstawa.